wtorek, 1 listopada 2011

Id el Adha czyli Święto Ofiarowania

W Islamie jednym z najważniejszych świat jest Id al-Adha- Święto Ofiarowania, rozpoczyna się ono 10-tego dnia miesiąca zu al-hidżdża (12 miesiąc kalendarza muzułmańskiego). W tym roku jego początek przypada na 6 listopada. Jak zapewne już się orientujecie, kalendarz muzułmański jest kalendarzem ruchomym, stąd też każdego roku wszelkie święta ulegają przesunięciu. Warto wiedzieć, iż obchody tego święta są nierozerwalnie związane z pielgrzymką do Mekki, jednak nie tylko pielgrzymi celebrują ten specjalny czas.

zdjęcie wygooglowane

Jeśli chodzi o Id al Adha, jest to czas upamiętniający ofiarę Abrahama- otóż według Islamu, wspomniany Abraham miał złożyć w ofierze swojego syna Izmaela, jako że czyn ten miał znamiona wielkiego oddania, Bóg pozwolił swemu słudze, by ten zamiast syna, ofiarował barana. I tak oto, co roku, Muzułmanie upamiętniają to wydarzenie- ojcowie rodzin składają w ofierze barana, wielbłąda czy też krowę. Należy również odpowiednio podzielić mięso ofiary: 1/3 dla potrzebujących, 1/3 dla krewnych, reszta zaś spożywana jest na uroczystej uczcie. 

zdjęcie wygooglowane 

Muzułmanie  oddają hołd swojej religii, pokazują posłuszeństwo wobec Boga oraz dziękują mu za łaskę jaką ich obdarza. Jednak święto te to nie tylko rytualna ofiara, to również prezenty, wspólne modlitwy w meczecie i pomoc najbiedniejszym. Właśnie ten ostatni aspekt wywiera we mnie bardzo pozytywne uczucia, Muzułmanie w niezwykły sposób potrafią ukazać swoją wspólnotę, zjednoczenie w religii i wierze. W tym roku będę miała okazję w pewnym sensie „przeżyć” to święto i przyjrzeć się mu „z bliska” i przyznam szczerze, że bardzo mnie to cieszy. 

zdjęcie wygooglowane

Parę linijek wcześniej wspomniałam o modlitwie- może warto byłoby odrobinę przybliżyć ten temat. Jak zapewne wiecie, każdą z pięciu codziennych modlitw poprzedza wezwanie do modlitwy (azan) dobiegające z meczetów. W przypadku świąt, prócz tych pięciu, pojawia się dodatkowa- pomiędzy modlitwą poranną fadżr a popołudniową zuhr i w tym wypadku nie usłyszymy azanu. Jak wygląda ta specjalna modlitwa? Otóż składa się ona z dwóch rakatów oraz kazania a przed samą modlitwą pojawiają się tekbiry czyli wspomnienie Allaha (Allahu Akbar- Allah jest Największy). Jest to bardzo uroczyste wydarzenie i powinni brać w nim udział wszyscy wierni. 

 zdjęcie wygooglowane

Id al Adha jest świętem szczególnym i niezwykle ważnym dla każdego Muzułmanina, warto o tym pamiętać i jeśli będzie taka okazja złożyć życzenia:

A'adahu’llahu kullu'am wa entum bikhair- Modlę się, abyś był zdrowy przez cały rok

Taqaballahu minna wa minkum- Niechaj Allah przyjmie od nas i od was

Eid Mubarak - Niechaj Allah pobłogosławi Twoje Święto

zdjęcie wygooglowane 
Źródła:
www.planetaislam.com
www.wikipedia.pl
www.muzulmanki.blogspot.com

piątek, 12 sierpnia 2011

Relaks na wyspie

No tak, jak się można było spodziewać, plany regularnego pisania pozostały w sferze marzeń. Coś ciężko mi się zebrać ;) Jednak najwyższy czas coś wyskrobać. Zacznijmy może od wyprawy na Giftun- żadnych niesamowitych przygód związanych z nią nie było, mimo to, warto troszkę powspominać. 


Otóż pierwszy termin wyprawy- miałyśmy czekać z Madzią pod hotelem tuż obok naszego mieszkanka o godz. 8.20. pierwszym problemem było zerwanie się w środku nocy ( :D) z wyrka, ale, ku mojemu zdziwieniu poszło w miarę gładko i stawiłyśmy się na umówionym miejscu 10 min przed czasem. Grzecznie przysiadłyśmy na krawężniku i skupiłyśmy się na próbie utrzymania się w stanie przytomności. Minęło 15 min, transferu brak…no ale to tylko 5 min spóźnienia. Po kolejnych 10 min dzwoni telefon- „polskojęzyczny” przewodnik, który miał nas odebrać, skontaktował się ze mną w celu określenia naszej konkretnej pozycji. Rozmowa wyglądała tak:

- Dzień dobry, gdzie jesteś?
-Dzień dobry. Czekam przed hotelem Palacio.
-No ale gdzie?
-Przed hotelem, tuż przy wjeździe, przed głównym wejściem
-A jaki numer pokoju?
-……………………… (tu nastąpiła moja konsternacja…). Nie jestem w pokoju, jestem przed hotelem.
-Ok.

Koniec rozmowy, więc uznałam, że zaraz ktoś nas odnajdzie. O naiwności… mija kolejne 10 min, po czym telefon dzwoni jeszcze raz. Rozpoznałam numer, i już wiedziałam, że będą problemy- rozmowy ciąg dalszy:

-No i gdzie jesteś?
-Hmmm…wciąż w tym samym miejscu- przed hotelem
-No ale nie ma Cię w recepcji
-…(hmmmm)…tak, nie ma mnie w recepcji, ponieważ jestem PRZED hotelem.
-ok. poczekaj.
(no to sobie grzecznie czekam ze słuchawką przy uchu)
-No i gdzie jesteś? (to chyba ulubiony tekst mojego rozmówcy, no nie mogłam się powstrzymać- musiałam się roześmiać)
-Przed hotelem, wciąż, niezmiennie- PRZED hotelem
-No ale Ciebie tu nie ma (no w tym momencie mi ręce opadły)
-Zapewniam, że jestem, dokładnie przed bramą wjazdową, przed wejściem, pod wielkim napisem Palacio, na chodniku (no nie wiedziałam jakie jeszcze instrukcje mogę dać)
-Nie, Ciebie tu nie ma (mniej więcej w tym momencie pokłady mojej cierpliwości się wyczerpały)
-Ok., nie ma mnie. Nie kłopocz się, dokończ transfer beze mnie, miłego dnia.

No i tak zakończyła się wycieczka na Giftun :) W tym momencie muszę wspomnieć, że nie miała to być taka standardowa wyprawa- miałyśmy z Madzią zjawić się tam jako obserwatorzy, by zapoznać się z programem i pracą przewodnika, gdyż organizator wycieczek chciał abyśmy podjęły z nim współpracę. Zanim doszłyśmy do domu Sherief zadzwonił do mnie i koniec końców, przepraszał za nieogarniętego przewodnika i nieudany transfer. Nie zrażone niczym poszłyśmy z Madziulą na plażę.

Kilka dni później nastąpiło podejście nr 2. Tym razem zapraszający nie chciał ryzykować z nieudanym transferem i wysłał po nas mojego obecnego szefa z Falco Safari- jechaliśmy na Marinę w czwórkę- Madzia, ja, Hatem i jego znajoma. W porcie spotkałyśmy się z Sherief’em i wsiedliśmy wszyscy do wodnej taksówki. Okazało się, iż będziemy miały prywatną wyprawę, bez turystów, zgiełku itp. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;) 

  
Dotarliśmy na wyspę, chwila oprowadzania, wyjaśniania co i jak, rozmowy a następnie pełen relaks. Poszłyśmy z Madziulą na mały spacerek wzdłuż brzegu w poszukiwaniu muszelek- niestety co ciekawsze okazy miały swojego mieszkańca (bardzo przywiązanego do swojego domostwa niestety) więc niewiele ze sobą przytargałyśmy. Za to postanowiłyśmy troszkę się popluskać- zaczęła się wyprawa- dłuuuuuga wyprawa w poszukiwaniu wody, byliśmy na wyspie w czasie odpływu więc sporo trzeba było brodzić aby dotrzeć do głębszego miejsca. 

Gdy w końcu dobrnęłyśmy do głębszych terenów byłyśmy na tyle zmęczone, że ograniczyłyśmy pluskanie do minimum i wróciłyśmy pod palemkę. Dalej było opalanko, obiadek, pogaduchy i nadszedł czas powrotu. Ogólne wrażenia bardzo pozytywne, dzień pełen lenistwa i ładnych, rajskich widoczków. Złe wrażenie z pierwszego, nieudanego transferu zostało zatarte, a w głowie pozostały jedynie przyjemne wspomnienia.

sobota, 9 lipca 2011

Piaskiem po oczach czyli praca na Safari

Życie w Hurghadzie płynie powoli, nigdzie nie trzeba się spieszyć, czas nabiera innego znaczenia. Tutaj zauważyłam, że mam ogromne problemy z określaniem dat- muszę się dobrze zastanowić jaki dziś mamy dzień, o konkretnej dacie już nawet nie wspomnę ;) Fakt, że podjęłam pracę, niczego nie zmienił.

No właśnie, praca- otóż od jakiś 2 tygodni jestem przewodnikiem na Safari. Pracuje z polskimi turystami, konkretnie w firmie Falco Safari. Nie jest to zajęcie pełnoetatowe- 3 dni w tygodniu + ewentualnie dodatkowa wycieczka, gdy jest sporo chętnych. Muszę przyznać, że uwielbiam tę pracę, kocham pustynie i możliwość spędzania tam czasu bardzo pozytywnie wpływa na mój nastrój. Jak konkretnie wygląda ta praca? Otóż dzień przed trip’em dostaję informację od Walid’a, o transferze- kogo i z jakich hoteli mam odebrać. Jeep lub busik podjeżdża pod nasze mieszkanko i rozpoczyna się zbieranie uczestników. 

garaż
 mój kierowca :)
Gdy dojeżdżamy do garażu, grupy są dzielone- ja dostaje Polaków, Mido pozostałych (Czechy, Słowacja, Niemcy, Anglia, Holandia, Egipt, Francja…). Na początku przedstawiamy program wycieczki, pokazujemy jak obsługiwać quady, mówimy o środkach bezpieczeństwa i yalla, w drogę ;) Udajemy się do wioski beduińskiej- czasem jadę na kładzie z Ahmedem jako pasażer, czasem w jeep’ie- wszystko zależy od programu. 

  Ahmed ;)
 Mido ;)

W wiosce opowiadamy o życiu Beduinów, jeździmy na wielbłądach, odwiedzamy warsztat tkacki, piekarnie, terrarium itp. ;) Wracając do garażu, najczęściej zatrzymujemy się na oglądanie zachodu słońca. Wieczorem odbywa się kolacja, show i do domu. Jak na razie jestem bardzo zadowolona i z przyjemnością chodzę do pracy (cóż za miła odskocznia ;) ).


Sprawy się trochę pokomplikowały gdy dostałam inną ofertę- guest relation w hotelu Empire- praca 6 dni w tygodniu, obsługa polskich turystów, w komfortowych warunkach, zapewnione wyżywienie, napoje, zakwaterowanie…wydawać by się mogło, że to świetna propozycja, niestety sprawiła ona, że mam lekki mętlik w głowie. Dlaczego? Otóż z jednej strony praca w Empire da mi pewnego rodzaju stabilizacje- określona miesięczna wypłata, umowa, a w razie gdy zabraknie kasy na czynsz, zawsze mogę mieszkać w hotelu… Z drugiej strony mam pustynię, pracę zdecydowanie cięższą, mniej opłacalną, bez żadnych gwarancji miesięcznego zarobku… ale sprawiającą mi satysfakcję, wśród ludzi, z którymi dobrze się czuję, w której dobrze się bawię. Jaką podejmę decyzję? Tego nadal nie wiem, ale myślę, że niedługo wszystko się wyjaśni ;))

  ;))

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Luksor, Qena i samochód w rozsypce :)

Czasem do głowy przychodzą ludziom różne pomysły, tak też było z nami, kiedy to nagle postanowiłyśmy wybrać się do Luksoru. Decyzja podjęta została w przeciągu kilkunastu minut i następnego dnia zaplanowaliśmy wyprawę. Wyruszyliśmy około godziny 15, pełni werwy i humoru. Po około 15 minutach jazdy okazało się, że wynajęty samochód nie jest tak do końca sprawny- dokładniej rzecz ujmując- problemy z chłodnicą. Zajechaliśmy na stację benzynową gdzie rozpoczął się przegląd. Gdy po 20 minutach nad silnikiem pochylało się 5 Egipcjan, zdałyśmy sobie z Madzią sprawę, że może to trochę potrwać i wywlokłyśmy się z auta. Wyprawa zaczynała się więc bardzo interesująco, co najśmieszniejsze- stacja nosiła nazwę Al Karnak, więc jakby nie patrzeć odwiedziłyśmy to co chciałyśmy ;)


Pomimo przeciwności w końcu ruszyliśmy w drogę…niestety nie do Luksoru a do warsztatu, tam ponownie kilku Egipcjan podziwiało widoki pod maską auta by w finale dokręcić jakąś część. Nie zrażeni początkowymi utrudnieniami ruszyliśmy na naszą wycieczkę.
Droga była cudna, piękne widoki na pustynne górki, zachód słońca etc. Do tego szalony Egipcjanin za kółkiem podśpiewujący i klaszczący w rytm muzyki. Mieliśmy nawet postój na załatwienie potrzeb fizjologicznych, jednak po obejrzeniu wnętrza toalety, doszłyśmy z Madzią do wniosku, że wytrzymamy jeszcze trochę ;)



Na chwilkę zatrzymaliśmy się w Qenie, podziwiając panoramę z mostu i cykając zdjęcia jak rasowe chińskie turystki ;) Do Luksoru dotarliśmy już bez przeszkód, jednak jak tylko wjechaliśmy do miasta, złapaliśmy gumę- cóż za szczęście ;) Amr wysadził nas przekazując instrukcje jak dojść do knajpki, po czym odjechał załatwić sprawę z oponą. No nic, dwa białasy ruszyły we wskazanym kierunku. Dotarłyśmy na miejsce, zamówiłyśmy kawkę i cierpliwie czekałyśmy na naszego przewodnika podziwiając widoki z tarasu ;)

Zmęczenie wzięło jednak górę i po jakiejś godzince wylądowałyśmy w pokoju hotelowym. Jeśli chodzi o sam hotel- nie było żadnego problemu ze znalezieniem noclegu- pierwszy hotel do jakiego weszli Amr z Madzią zaproponował szaloną cenę 100$ za noc, po drugiej stronie ulicy zaproponowano 140LE- no chyba nietrudno się domyślić, który wybrałyśmy. Okazał się bardzo przyjemny, pokój niewielki jednak urządzony ze smakiem, przytulny, z balkonem i wszystkim czego można by potrzebować.

Z Amr’em umówiłyśmy się na 7.30, o godzinie 7.20 obudził nas telefon- nasz przewodnik pytał czy jesteśmy już gotowe :D nie ma to jak punktualny Egipcjanin :D w tempie "ekspresowym" ogarnęłyśmy się, zaszłyśmy na szybką kawkę i w drogę. Mina Amr’a gdy w końcu wytoczyłyśmy się z hotelu- bezcenna, wyglądał na niezwykle rozdrażnionego, jednak to chyba złudzenie, bo po 5 minutach wesoło podśpiewywał wioząc nas do świątyni. 

Pierwszym punktem był Karnak, zakupiliśmy bilety i ruszyliśmy na zwiedzanie. Wrażenia niesamowite, po pierwsze samo miejsce- tego się nie da opisać słowami, niezapomniane wrażenia obcowania z antyczną kulturą, ten ogrom i piękno- mogłabym tam siedzieć cały dzień wpatrując się w kolumny Sali Hypostylowej. Drugie co nas uderzyło- brak turystów, czasami wydawało się, że jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, spokój, cisza- po prostu bajka. Upał nam nie doskwierał dzięki wczesnej godzinie, więc wyszliśmy wciąż pełni werwy, i biegusiem udaliśmy się do Świątyni Luksorskiej.









































Tam turystów już nie brakowało a i słoneczko zaczęło prażyć nieco bardziej. Mimo to, twardo ruszyłyśmy (nasz Egipcjanin wymiękł i postanowił na nas zaczekać w jakimś klimatyzowanym miejscu). Ponowne zderzenie z antycznym pięknem, podziwianie zabytków i cykanie zdjęć. Następne w kolejności były muzea- mumifikacji oraz luksorskie- oba ciekawe i warte zwiedzenia, jedyny mankament to niemożność robienia zdjęć (choć nie mogłam się powstrzymać żeby nie zrobić cichaczem kilku ujęć telefonem ;) ). 







































Nadszedł czas powrotu do Hurghady, tym razem obyło się bez przykrych niespodzianek. W międzyczasie mieliśmy krótki postój w Qenie, gdzie mieliśmy okazję popływać łódeczką i odpocząć przed dalszą podróżą. Droga przebiegała sprawnie, wesoło (nawet bardzo) i przyjemnie. Niezapomniane wrażenia z jazdy po ciemku, z rzadko włączonymi światłami- no cóż, egipski sposób prowadzenia auta i pojęcie ostrożności na drodze jest zgoła inne od naszego. Jednak wbrew pozorom czułyśmy się bardzo bezpiecznie, pomimo wrażenia szaleństwa kierowcy, dało się odczuć, że prowadzi on samochód pewnie i można mu zaufać. 













Pierwszy przystanek był przy hotelu Jungle Aqua Park- czekali tam na nas moi znajomi z Wrocławia z paczuchą rzeczy z Polski, następnie Titanic Beach- powód ten sam ;) Biorąc pod uwagę, że średnio co 2 tygodnie mamy zaplanowane dostawy z PL, zaczynamy się poważnie zastanawiać jak my się zabierzemy z powrotem…wychodzi na to, że trzeba będzie tu zostać ;)

Dalej ruszyliśmy do Sakkali, Amr miał tam coś do załatwienia- spotkał się ze znajomym, po czym ruszyliśmy za nim. Gdzie? Tego nie udało nam się dowiedzieć- koniec końców zrobiliśmy 3 kółka wokół Sheraton street, po czym straciliśmy z oczu samochód znajomego. Jak to Egipcjanin, Amr nie specjalnie się przejął i pojechaliśmy w stronę domu. Jaki był cel tego jeżdżenia w kółko nie wiemy z Madzią do dziś, jednak pewnym jest, że na to wspomnienie wybuchamy niepohamowanym śmiechem. Takie rzeczy, tylko w Egipcie ;)

Podsumowując- wycieczka była wspaniała, nie pamiętam kiedy ostatnio tak się śmiałam. Nie dość, że niesamowite wrażenia estetyczno- kulturowe, to jeszcze czas spędzony ze wspaniałymi ludźmi, z którymi nie da się nudzić. Już zaczynamy planować z Madzią kolejny wypad i mam wrażenie, że niedługo znowu wydarzy się coś o czym warto będzie napisać kilka słów ;)