piątek, 29 kwietnia 2011

Three Corners

Empire Beach 

Moja ostatnia wizyta w Egipcie miała miejsce w lutym tego roku. Ze względu na niedawną rewolucję, nie było specjalnego wyboru jeśli chodzi o wycieczki, jednak „mój” hotel był dostępny. Długo się nie namyślając wykupiłam wyjazd i zaczęłam pakowanie. Długa podróż (na to poświęcić muszę osobny wpis) i znowu jestem w Hurghadzie. Formalności na lotnisku, autokar i do hotelu! Jakież było zaskoczenie rezydenta, gdy już dojechaliśmy do Empire i otrzymaliśmy informacje, że jest on nieczynny...no cóż, ja o tym wiedziałam dzięki wcześniejszej informacji od znajomego pracownika tegoż hotelu, jednak najwyraźniej Alfa Star nie widziała konieczności poinformowania o tym fakcie nie tylko turystów ale nawet i swojego rezydenta. No nic, skierowani zostaliśmy do bliźniaczego Empire Beach i tam też mieliśmy spędzić nasz urlop.

Empire składa się z kompleksu trzech hoteli umiejscowionych tuż obok siebie: Empire, Empire Beach oraz Empire Inn. Ostatni należy do obiektów zdecydowanie niższej klasy i raczej nie jest oblegany jeśli bierzemy pod uwagę polskiego turystę. Następny w kolejce- Empire Beach, jest zdecydowanie chętniej wybierany. Powód? Bezpośredni dostęp do plaży. Wchodząc, po prawej stronie mamy recepcję, po lewej stolik z fotelami, całość jest malutka i nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia. Ciekawie zaczyna się po wyjściu. Otóż otrzymałyśmy pokój w bungalowach, zatem musiałyśmy przeprawić się przez hotelowy ogród. Pomimo nocnej pory i wielkiego zmęczenia, nie mogłyśmy się powstrzymać od podziwiania widoczków. Wspaniale oświetlony i zadbany teren pełen kwiatów, interesujących roślin i zielonej trawy. 



Tuż po lewej stronie znajduje się bar, w którym organizowane są imprezy i niekiedy kolacje. Udając się dalej, na wprost mamy schodki prowadzące w dół, przed nami mini centrum handlowe (mini= jeden czy 2 sklepy z pamiątkami), jeżeli nie ma się ochoty na spotkania ze sprzedawcami, zamiast głównych schodów, można skorzystać z zejścia znajdującego się po lewej stronie od recepcji. Bagażowy poprowadził nas dalej, po drodze minęliśmy restaurację, w której jak później się okazało podawane są śniadania i obiady, od tyłu znajduje się coś w rodzaju klubu ze stołem bilardowym, małym parkietem i barem. Do głównej ściany restauracji przylega również biuro animatorów, gdzie wywieszone są „rozkłady zajęć”. Po lewej stronie znajdują się bungalowy umieszczone na lekkim podwyższeniu, do każdego pokoju przynależy taras, z którego można bezpośrednio wydostać się na teren ogrodu. Same pokoje należą raczej do małych, jednak nawet nie myślałyśmy o zamianie- dla dwóch osób w zupełności wystarczył a umiejscowienie tarasu od bocznej strony plaży gwarantowało ciszę i spokój. 




W środku ogrodu znajdują się dwa baseny, jeden podgrzewany, wokół rozstawione są leżaczki a przy każdym malutki stolik; na plaży podobnie. Zejście do morza łagodne, choć nie brakuje kamieni i dla tych delikatnych sugerowałabym zaopatrzenie się w specjalne buciki.

Ponieważ do Hurghady wybrałyśmy się jak tylko pojawiły się pierwsze loty po rewolucji, doświadczyłyśmy niesamowitych wrażeń pustego hotelu, plaży jak i całej Hurghady. Łącznie było nas tam może 20 gości, głównie Polacy, dzięki czemu szybciutko się zżyliśmy i nie było mowy o poczuciu anonimowości. Jako, że naród Egipski jest niezwykle przyjazny, już na następny dzień cała obsługa znała nas z imienia (nie, nie zdążyłyśmy się jeszcze przedstawić) i witała przepięknymi uśmiechami. Co najważniejsze- nie doświadczyłyśmy żadnej nachalności, co niestety jest dość częste wśród egipskich mężczyzn, muszę przyznać, że kadra pracownicza jest tam dobrana niezwykle dobrze. Jedyna osoba, do której mogę mieć zastrzeżenia, to jeden z recepcjonistów, człowiek niezwykle ciekawski, nawet jak na Egipcjanina, raz nawet przyłapałyśmy go na tym, jak wyskoczył za nami z hotelu by sprawdzić z kim to wychodzimy wieczorową porą...

 źródło: http://www.threecorners.com
źródło: http://www.threecorners.com

Z całej ekipy najbardziej przypadł nam do gustu Mahmod Mohamad- kapitan kelnerów, człowiek przemiły i zawsze uśmiechnięty. Już na drugi dzień powitał nas  na śniadaniu kawą (zapamiętał dokładnie, która z nas jaką pije) i tak już zostało do końca wyjazdu- za każdym razem gdy się pojawiałyśmy, momentalnie wędrowała do nas kawka ze słowami „nothing change” i wielkim uśmiechem. Skoro zahaczyłam już o temat posiłków, powiem także coś o jedzeniu- jak zawsze, wybór ogromny (jedynie śniadania bywają monotonne, no ale cóż można na ten posiłek właściwie wymyślić), wszystko przygotowane wyśmienicie, z dbałością o estetykę podania i co najważniejsze- przepyszne. Chociaż miałyśmy wykupioną formułę all inclusive, właściwie z niej nie korzystałyśmy(w hotelu spędzałyśmy tylko noce- i to nie zawsze), jednak w Empire Beach nie ma z tym niespodzianek- funkcjonuje ona tak jak wszędzie- napoje wydawane są do godziny 23, pomiędzy głównymi posiłkami skorzystać można z baru na plaży, który oferuje różne przekąski.
Hotel jest jak najbardziej godny polecenia, nie doświadczycie tam wprawdzie żadnych luksusów, jednak na czystość i obsługę na pewno nie można narzekać. Myślę, że każdy spędzi tam miłe wakacje, choć dla mnie wciąż na pierwszym miejscu jest „zwykły” Empire.



Empire
Do hotelu tego zawitałam w grudniu 2010 roku podczas wakacji z rodzinką. W przeciwieństwie do Empire Beach, mamy tu do czynienia z dużą recepcja i masą miejsca do wypoczynku. Na samym środku znajduje się obniżona arena zapełniona stolikami i fotelami a nad głową podziwiać można przeszklony, kolorowy sufit. Po lewej stronie od wejścia znajduje się mały sklepik, następnie stanowisko z którego możemy dokonać połączenia telefonicznego, dalej toalety, windy (nie zdarzyło się aby była jakaś awaria), bankomat, kantor (bardzo dobry kurs) i Lobby Bar, w którym wydawana jest popołudniowa kawa i herbata a także codzienna „porcja” wody dla gości z formułą all inclusive. Tuż obok znajduje się wejście do Pub20, gdzie wydawane są napoje alkoholowe. 

źródło: http://www.threecorners.com
źródło: http://www.threecorners.com

Po prawej stronie od wejścia wspomniana już recepcja, stanowisko egipskiego biura podróży, guest relation (co ciekawe, jedną z pracownic była Polka) i wejście do restauracji Sinuhe, w której podawane są główne posiłki. Wychodząc na zewnątrz widzimy basen, kilka skepików z pamiątkami, Pool Bar i restauracje Dolce Vita, w której wydawane są przekąski między głównymi posiłkami. Cały ten teren otoczony jest ścianami hotelu, jednak nie doświadcza się tam „duchoty”, przesmyki między budynkami dają odpowiedni przewiew.

źródło: http://www.threecorners.com
 W Empire znajduje się również drugi basen, o którego istnieniu nie wszyscy wiedzą- umiejscowiony na pierwszym piętrze, jest świetną alternatywą dla tych, którzy stronią od tłumów. Również i tam znajduje się mini barek, choć nie zawsze jest czynny. Właśnie na ten basen mieliśmy widok z pokoju. Samo pomieszczenie było naprawdę duże- bez problemu można by tam było pojeździć na rowerze. W każdym pokoju znajduje się sejf, co jest zdecydowanie dużym plusem, łazienki dość obszerne, szafa wnękowa z lustrzanymi drzwiami, stoliki nocne przy łóżkach, lodówka, toaletka, ława, sofa i fotele- wszystko czego można by potrzebować. Sprzątane było codziennie i to dokładnie co niestety nie jest tak powszechne w Egipcie. Hotel wprawdzie nie grzeszy nowością, jednak nie można zarzucić pracownikom niedbalstwa i braku dbania o czystość. 


źródło: http://www.threecorners.com
Kierując się w stronę wind po lewej stronie od wejścia, możemy je ominąć i przedostać się do małej areny pomiędzy hotelem a ulicą, gdzie znajdziemy kilka sklepów z pamiątkami, jubilera a także egipskie biuro podróży. Naprzeciwko znajduje się mały placyk, na którym to odbywają się imprezy dla dzieci. Cały kompleks jest ogromny i można by przechadzać się jego zakamarkami cały dzień, co rusz znajdując jakieś nowe przejścia i wyjścia. Pomimo tego ogromu, goście nie są anonimowi (tu właśnie miałam okazje doświadczyć niezwykłej pamięci Egipcjan) a atmosfera tam panująca jest bardzo przyjemna.
Posiłki są smaczne, wybór ogromny, zarówno w daniach głównych jak i owocach i ciastach- o tak, te ostatnie to zdecydowanie moi faworyci, większość pobytu żywiłam się słodkościami. Podobnie jak w Empire Beach, i tutaj obsługa należy do bardzo udanej, każda prośba czy sugestia została wysłuchana i o dziwo (!) nie usłyszałam ani razu „bukra”, wszystko wykonywane było od ręki i bez zbędnych ceregieli. Przebywając w którymkolwiek hotelu z całego kompleksu Three Corners, można korzystać z całej jego infrastruktury- a tu najważniejszy dla większości będzie pewnie dostęp do plaży- tak więc zapewniam, że nie ma żadnego problemu. 

źródło: http://www.threecorners.com
źródło: http://www.threecorners.com

Każdego wieczora, mniej więcej od godziny 18/19 na „scenę” wychodził przemiły pan, który raczył gości znanymi przebojami. Ludzie bawili się świetnie, ba! nawet ja szalałam na parkiecie wraz ze swoją chrzestną. Do hotelu przynależy także klub Peanuts Bar, w którym to regularnie urządzane są imprezy tematyczne i gdzie ściąga młodzież z okolicy. Pomimo iż Empire znajduje się na Daharze z dala od imprezowego centrum Sakkali, to na nudę narzekać nie można, bez problemu każdy znajdzie tu odpowiednią dla siebie atrakcję.
Lojalnie uprzedzam, że w Triton Empire nie znajdziecie czerwonych dywanów i złotych klamek, więc jeśli zależy Wam na luksusach poszukajcie czegoś innego. Jednak jeśli zależy wam na miłej obsłudze, przyjemnej atmosferze i bliskości specyficznej, bardziej egipskiej dzielnicy niż turystyczna Sakkala, hotel ten będzie dobrym wyborem.

czwartek, 28 kwietnia 2011

Egipski kalendarz

Egipt różni się pod wieloma względami od naszej rzeczywistości. Jedną z dość istotnych różnic jest kalendarz. Obliczanie czasu oparte jest na roku księżycowym liczącym sobie 354 dni. Początki arabskiego kalendarza sięgają początków ery Islamu, za które uważa się emigrację Proroka Muhammad'a, wraz z pierwszymi Muzułmanami, z Mekki do Medyny (hidżra, 20.06.622r. kalendarza gregoriańskiego). Rok księżycowy dzieli się na 12 miesięcy, a każdy z nich ma długość 29,5 dnia. Jako, że taka ułamkowa liczba jest nie do przyjęcia, miesiące mają na przemian 29 i 30 dni. Jak sama nazwa wskazuje, kalendarz ten uzależniony jest od księżyca, a jeśli chodzi o ścisłość- od jego faz. Miesiąc rozpoczyna się gdy po nowiu widoczny jest sierp.

źródło:http://www.historia-kalendarza.pl


Po zreformowaniu kalendarza ery przed muzułmańskiej, nazwy miesięcy przestały odpowiadać porom roku. Spowodowane jest to odrzuceniem przez Muhammada 13 miesiąca zawierającego kilka dni uzupełniających (ajjam an-nasi), pierwotnie mających zrównać różnice między rokiem księżycowym i słonecznym.

1. Muharram al-haram (Muharram arab.محرّم ) zakazany– pierwszego dnia rozpoczyna się nowy rok. Nazwa wywodzi się z czasów gdy w tym okresie zakazane było prowadzenie walk plemiennych. 10-ego dnia przypada szyickie święto Aszura upamiętniające śmierć Al-Husayna w 680r.
2. Safar (arab. صفر) żółty– nazwa najprawdopodobniej wywodzi się od choroby (żółtaczki), na którą zapadało najwięcej osób właśnie w tym przedziale czasu. Dawniej obchodzono tu również święto powrotu pielgrzymów z Mekki.
3. Rabi al-awwal (Rabi al-allal arab. ربيع الأول) wiosna pierwsza– świętuje się tu dzień Narodzin Muhammad'a (mewlid an-nabi) przypadające na 12 dzień miesiąca.
4. Rabi al-achar (Rabi as-sani, Rabi II arab.ربيع الآخر أو ربيع الثاني) wiosna druga
5. Dżumada al-ula (Dżumada I arab.جمادى الأولى) krzepnięcie pierwsze– miesiąc zimowy, nazwa wywodzi się od pojęcia zamarzania wody.
6. Dżumada al-achira (Dżumada as-sani, Dżumada II arab.جمادى الآخرة أو جمادى الثانية) krzepnięcie drugie
7. Radżab (arab. رجب) wstrzymać się, bezpieczny– podobnie jak Muharram był to czas gdy zakazane były wszelkie walki
8. Szaban (arab. شعبان) rozchodzenie się– tu zaś odwrotnie, był to czas prowadzenia kampanii wojennych
9. Ramadan (arab. رمضان) palący– to właśnie w tym miesiącu objawiony został Koran, od pierwszego do ostatniego dnia Muzułmanie przestrzegają ścisłego postu
10. Szawwal (arab. شوّال) wyruszać na wędrówkę – nazwa wywodzi się od czasu gdy koczownicy opuszczali swoje obozowiska. Także w tym miesiącu odbywa się święto zakończenia postu- Eid al-Fitr
11. Zu al-kada (arab. ذو القعدة) postój, pozostawanie w jednym miejscu– w tym czasie kończyły się wędrówki koczowników
12. Za al-hidżdża (arab. ذو الحجة) pielgrzymka – w tym miesiącu odbywały się pielgrzymki do Mekki. 10-ego dnia ma miejsce święto Święto Ofiarowania (Eid al-Adha)

źródło:http://www.religie.wiara.pl

Myślę, że warto również wspomnieć o samym tygodniu. Otóż przyzwyczajeni jesteśmy, iż jego początek następuje w poniedziałek, gdy to „wyczerpani” weekendem zmuszeni jesteśmy rozpocząć kolejne 5 dni pracy. W Egipcie zauważamy jednodniowe przesunięcie- początkiem tygodnia jest niedziela zaś piątek jest dniem wolnym od pracy.

1. yōm el-Hadd يو الحد dzień pierwszy (niedziela).
2. yōm el-etnēn يو الإتنين dzień drugi (poniedziałek)
3. yōm el-talat يو التلات dzień trzeci (wtorek)
4. yōm el-arba` يو الأربع dzień czwarty (środa).
5. yōm el-hamīs يو الخميس dzień piąty (czwartek).
6. yōm el-gom`a يو الجمعة dzień zgromadzenia (piątek)
7. yōm es-sabt يو السبت dzień sabatu (sobota)

Jak widać Egipcjanie mają dość odmienne postrzeganie czy też obliczanie czasu. Warto się z tym zapoznać i zapamiętać podstawowe zasady, gdyż może nam to ułatwić przebywanie w kraju faraonów.

W podsumowaniu zestawienie świąt obowiązujących w Egipcie:

RADŻAB 
  • Noc Regaib - 02/03 lczerwca 2011 (czwartek/piątek)-30/1 Radżab 1432                    
  • Noc Miradż – 28/29 czerwca 2011 (wtorek/środa)-26/27 Radżab 1432

SZABAN
  • Noc Berat -15/16 lipiec 2011 (piątek/sobota)-14/15 Szaban 1432
  • 1-wszy Terawich (Zapośnik) - 31 lipca 2011 (niedziela)-30 Sza'aban 1432

RAMADAN- początek obowiązkowego postu
  • 1-wszy dzień Ramadanu (Post) -1 sierpnia 2011 (poniedziałek) -1 Ramadan 1432
  • 15-sty Terawich - 14 sierpnia 2011 (niedziela) -14 Ramadan 1432
  • Lajlat al-Qadr (Noc Przeznaczenia) - 26 sierpnia 2011 (piątek) -26 Ramadan 1432 
  • wypłata obowiązkowego Zakat al-Fitr-28/29 sierpnia 2011(niedziela/poniedziałek) -28/29 Ramadan 1432 
  • Dzień Arafah swiąt Eid-al Fitr- 29 sierpnia 2011 (poniedziałek)- 29 Ramadan 1432

SZAWWAL-Eid al-Fitr- święto zakończenia postu w Ramadanie                                           
  • 1-wszy dzień - 30 sierpnia 2011 (wtorek) - 1 Szawwal 1432
  • 2-gi dzień - 31 sierpnia 2011 (środa) - 2 Szawwal 1432
  • 3-ci dzień - 1 września 2011 (czwartek) - 3 Szawwal 1432

HIDŻDŻA - pielgrzymka do Mekki (hadżdż)
  •  Dzień Arafah świąt Eid-al Adha- 05 listopad 2011 (poniedziałek)- 9 Zul-Hidżdża 1432
  •  1-wszy dzień - 6 listopada 2011 (niedziela) - 10 Zul-Hidżdża 1432
  •  2-gi dzień - 7 listopada 2011 (poniedziałek) - 11 Zul-Hidżdża 1432
  •  3-ci dzień - 8 listopada 2011 (wtorek) - 12 Zul-Hidżdża 1432

MUHARRAM
  • Nowy rok- 26 listopada 2011 (sobota) - 1 Muharram 1433                                                
  • Dzień Aszura- 5 grudnia 2011 (poniedziałek) - 10 Muharram 1433

źródło:http://hps.ca.ac.uk




 źródła:
http://pl.wikipedia.org
http://www.kalendarzislamski.pl

środa, 27 kwietnia 2011

Egipskie rytmy

Muzyka, to jest coś, czego w Egipcie na pewno nie brakuje. Dźwięki arabskich utworów usłyszeć można dosłownie wszędzie, hotel, restauracja, plaża, taksówka...gdziekolwiek się nie znalazłam otaczały mnie te cudne melodie. Co w nich takiego jest? Ciężko na to odpowiedzieć, pewnym jest jednak, że muzyka arabska wywołuje uśmiech na mojej twarzy. I co z tego, że nie rozumiem tekstu? Ekspresja wykonawców niejednokrotnie mówi więcej niż słowa. To co niezwykle mnie urzeka to widok Egipcjanina podśpiewującego pod nosem (a właściwie to pełnym głosem) czy też poruszającego się tanecznym krokiem choćby i na środku ulicy...

Przedstawicieli muzyki popularnej w Egipcie jest wielu, ci najbardziej znani to chociażby Amr Diab, Mohamed Mounir, Sherine, Mustafa Amar, Hany Shakker, Roubi czy Nancy Agram. Utwory niezwykle szybko „wpadają w ucho”, i nie wiadomo kiedy zaczynamy nucić pod nosem czy też „podrygiwać” w rytm muzyki. Jedno co na początku mnie dziwiło, to fakt, że w każdym niemal utworze słyszałam (obce mi wtedy) słowo habibi (kochanie) i bahebak (kocham Cię). No cóż, egipscy wykonawcy po prostu uwielbiają śpiewać o uczuciach, a te dwa słowa towarzyszą nam niemal na każdym kroku...
Przebywając trochę w towarzystwie Egipcjan, poznałam jednak troszkę inny rodzaj muzyki, którego nie doświadczymy już tak często. Niezwykła kobieta, obdarzona bezdyskusyjnym talentem, po dziś dzień wywołująca falę uczuć- „Głos Egiptu”. Oum Kalthoum urodziła się w roku 1904 a swoje doświadczenia muzyczne zaczęła od nauki recytacji Koranu. Dzięki ojcu, który zauważył jej zdolności, rozpoczęła karierę od śpiewania utworów religijnych, co ciekawe, przebrana za chłopca. Jako artystkę zaczęto ją postrzegać w 1923 w Kairze. Jej kariera rozwijała się niezwykle szybko i nie ma się co dziwić, ten głos i sposób w jaki śpiewała... wlewała w swoje utwory niezwykle dużo uczuć, słuchając jej nie sposób się nie wzruszyć. „Głos Egiptu”, „Gwiazda Wschodu” czy „Matka Egiptu” to przydomki, które jej nadano, występy Oum nadawane były regularnie zarówno w radiu jak i telewizji a ich charakterystyczną cechą była improwizacja- kobieta ta potrafiła śpiewać jeden utwór przeszło godzinę, powtarzając niektóre frazy i nadając nowe znaczenie. Jej najbardziej znanym utworem jest „Enta Omri” (Jesteś moim życiem), który doczekał  się wielu późniejszych interpretacji. Gdy w 1975r. Oum Kalthoum zmarła, na jej pogrzebie pojawiło się 4 mln osób. Po dziś dzień jej głos, utwory, wywołują u wielu Egipcjan spore poruszenie...i nie ma się co dziwić, słuchając tej artystki, po prostu nie można być obojętnym.


Prócz muzyki popularnej, w Egipcie doświadczyć możemy również folkloru- i to jest dla mnie zdecydowanie najlepsze. Godzinami mogłabym się wsłuchiwać w dźwięki darbuki, ten niesamowity rytm, melodia, aż dziw bierze, że przy użyciu tak niewielu, czy nawet jednego instrumentu, można uzyskać coś tak efektownego. Darbuka jest pewnego rodzaju bębnem, wydającym specyficzne (niekiedy nazywane szklistymi), donośne dźwięki. Obecnie ceramiczne korpusy zastępowane są aluminium bądź mosiądzem, zaś membrana z koźlej skóry- plastykiem. Innym popularnym instrumentem jest rebab- przypominający skrzypce o dźwięku ograniczonym do jednej oktawy. 
źródło:http://www.flickr.com
źródło:http://pl.wikipedia.org
Interesującym jest fakt, iż muzykę w Egipcie podzielić można ze względu na regiony:

Sa'idi- Górny Egipt, prym wiodą tu 2 instrumenty: nahrasan (zawieszony na szyi dwustronny bęben, w który uderza się pałeczkami) i mismar (rodzaj drewnianej trąbki). Prócz nich obecny jest także szukuku (shoukoukou)-klaszcząca lalka, sprzedawana z okazji świąt. Muzyka tego regionu ma swój charakterystyczny rytm ,do którego tańczą specjalnie wytresowane konie.

Fellahi- muzyka chłopska Delty Nilu. Tutaj najważniejszy jest rebab i mismar (rodzaj oboju), charakterystyczna jest łagodność i rytm matsum (1,5)

Nubijska- południowy kraniec Doliny Nilu, pochodzenia afrykańskiego z charakterystycznym klaskaniem oraz dźwiękiem duf (rodzaj tamburyna). W Asuanie dodatkowo usłyszeć możemy chór żeński a także akompaniament instrumentów dętych i blaszanych.

Jeszcze jednym specyficznym rodzajem muzyki jest muzyka religijna. W szczególności daje ona o sobie znać podczas Ramadanu. Zawodowi recytatorzy zwani munshid, wykonują efektownie brzmiące zaśpiewy wersetów Koranu lub też pieśni ku czci Allaha.

Egipt rozbrzmiewa muzyką, specyficzną, odmienną, nie pozwalającą przejść obojętnie. Niejednokrotnie krzykliwa, wwiercająca się w ucho ale również piękna i chwytająca za serce. Od popowych piosenek o miłości i tęsknocie, po hipnotyczne dźwięki bębnów, które wywołują we mnie chęć tańca, ruchu, śmiechu...tego nie da się opowiedzieć, trzeba po prostu posłuchać.

źródło:http://www.nmia.com

Źródła:
http://satanorium.pl
http://pl.wikipedia.org

piątek, 22 kwietnia 2011

Wirująca modlitwa

Zapewne każdy słyszał kiedyś o wirujących Derwiszach, nawet w Polsce mogliśmy oglądać jednego z nich podczas programu „Mam talent”. To właśnie wtedy pierwszy raz widziałam ten pokaz i przyznam, że byłam zachwycona. Gdy Ibrahim Mahmoud wszedł na scenę, od razu zaskarbił sobie moją sympatię. Nieprzeciętny strój, lekkie zażenowanie i szeroki uśmiech- poczułam powiew Egiptu. Wypoczywając w kraju faraonów niejednokrotnie będziecie mieli okazje uczestniczyć w pokazie wirujących tancerzy- czy to podczas wycieczki fakultatywnej czy też jako jednej z animacji odbywającej się w hotelu. Słowo derwisz (pers. درویش darwisz) znaczy dosłownie „ubogi żebrak”, mianem tym określani są członkowie muzułmańskiego bractwa o charakterze mistycznym. Ale jak to wszystko się zaczęło?


Pierwsze z czym należałoby się zapoznać to pojęcie sufizmu (arab. taṣawwuf تصوف ), który jest określeniem nurtów mistycznych w Islamie. Głównym „zadaniem” jest tutaj połączenie się z Bogiem, osiągnięcie pewnego rodzaju jedności, w czym pomóc mają przeróżne rytuały, jak wspólne modlitwy, śpiewy, tańce. Właśnie na sufickiej doktrynie opierały się bractwa Derwiszów, które zaczęły powstawać w XI wieku. Najbardziej znany jest zakon założony w 1273 roku przez Dżalal-ad-Dina Rumiego, nosił nazwę Mewlewici (maulawija, tureckie Mevleviye) . Sam założyciel jest osobą niezwykle ciekawą i godną uwagi. Wierzył on, iż Islam jest obrazem miłości do Boga, jednocześnie nie potępiając odmiennych religii, wierzył, że prędzej czy później, każdy odnajdzie właściwą ścieżkę. Zasłynął jako poeta i filozof, a znanym dziełem jest „Mesnevi”, w którym to odnaleźć możemy aforyzmy, sentencję, teksty Koranu i powiedzenia Mahometa. Siedziba bractwa znajdowała się w Konyi (Turcja), obecnie podziwiać można tam Muzeum Mewlewitów a także Grobowiec Mevlâny (Rumiego). Inne bractwa Derwiszy to chociażby Quadirija czy Rifaija, właśnie jeden z członków tego ostatniego, Ahmad el-Badawi założył stowarzyszenie, które działało na terenie Egiptu.

 
źródło: http://www.wiadomosci24.pl

Zakony Derwiszów charakteryzują się niezwykłym mistycyzmem połączonym z religijnością. Zauważyć tam można wiele rytualnych zachowań. Jedną z regularnych czynności, jest coś na kształt odmawiania różańca, wymawiane zostają najpiękniejsze imiona Allaha, po każdym przesuwa się jeden z paciorków (różaniec zwany subha lub tasbih, składa się ze stu ziaren). Derwisze uznawani są za osoby o umiejętnościach przekraczających ludzkie pojmowanie, posiadają zdolność samookaleczenia bez odczuwania bólu a co ciekawsze, ich rany zasklepiają się w przeciągu kilku minut. W 1988 roku, w Ammanie w Jordanii, powstał program badań Paramann Programme Laboratories, którego twórcą był Jamal N. Hussein, zadaniem zaś była próba naukowego wyjaśnienia tych niesamowitych zdolności. Derwisze byli w stanie przebijać kołkami różne części ciała, trzymać rozgrzane do czerwoności kawałki blachy, czy też wystawiać się na ukąszenia jadowitych węży i nic z tych rzeczy nie było w stanie zrobić im krzywdy, rany goiły się w tempie ekspresowym, zaś sam samookaleczający nie wykazywał żadnych oznak bólu. Początkowo sądzono, iż Derwisz wprowadza się w pewnego rodzaju trans, który pozwala dokonywać mu tych niewyobrażalnych czynności, jednak badania EEG wykluczyły tę możliwość- przez cały czas badani pozostawali w pełnej świadomości. Do dziś naukowcy próbują rozwikłać tę zagadkę, jednak czy im się to uda? Czas pokaże.

źródło: http://chihiro.blox.pl

Dla mnie jednak Derwisz znaczy taniec. To niesamowite wirowanie wokół własnej osi jest cudownym widowiskiem, zdolnym przykuć uwagę na długi czas. Tancerz obracając się na palcach prawej stopy, jest w stanie wykonać 65 obrotów w ciągu minuty. Przed rozpoczęciem wirowania następuje odrzucenie „rozumu” za pomocą specjalnej pieśni. Oryginalnie taniec (sema) składa się z kilku części:
Natt-i Şerif – jest to modlitwa do Boga oraz Proroków.
Kudum – następują uderzenia w niewielkich rozmiarów bębenek
Ney – do muzyki dołączają dźwięki fletu
Pozdrowienie - derwisze pozdrawiają się nawzajem 3 razy
Wirowanie - tancerze zdejmują czarne płaszcze i pozostają w białych nakryciach, co symbolizować ma pozbycie się fałszu. Każdy trzyma ramiona na piersiach- wiara w jedność Boga. Obracają się w przeciwną stronę do kierunku obrotów zegara, 4 razy po kole. Do ostatniej sesji dołącza się Szejk Efendi, czyli prowadzący.
Modlitwa - recytacja z Koranu.
Fatiha – recytacja pierwszego rozdziału 

Ubiór wirującego tancerza to biały strój, przypominający suknie, wysokie, filcowe nakrycie głowy (sikke) symbolizujące kamień nagrobny, oraz khirka (czarna peleryna) oznaczająca grób. Obecnie stroje są również bardziej zmodyfikowane, „spódnice” składają się z wielu specjalnych warstw, które są istotnym elementem podczas pokazu. Standardem są również efekty świetlne uzyskane dzięki wplecionym w strój kolorowym diodom. Sam taniec jest drogą do zbliżenia z Bogiem, czymś w rodzaju modlitwy, zespół tancerzy zbiera się w pomieszczeniu zwanym tekke słuchając określonej melodii, po wprowadzeniu się w odpowiedni stan, rozpoczynają taniec. Każdy ruch ma tu swoje znaczenie- chociażby prawa ręka uniesiona jest do góry, ku niebu, a lewa w dół: oznacza to przekazanie boskiego błogosławieństwa z nieba na ziemię. Taniec symbolizuje zjednoczenie życia i śmierci, różnorodne ruchy ramion- drogę do ideału, wędrówkę umysłu oraz próbę odnalezienia prawdy i dojrzałości.

źródło: http://www.elitedomturcja.com

Tak jak wspomniałam wcześniej widok jest niesamowity, działa na mnie wręcz hipnotycznie, nie mogę oderwać wzroku od tego szaleńczego wiru. A jak to właściwie jest możliwe, że Derwisz jest w stanie tak długi czas kręcić się wokół własnej osi nie tracąc równowagi? Otóż koncentruje się na jednym punkcie i przy każdym obrocie powracają do niego wzrokiem (widać to dość wyraźnie podczas pokazu). Podczas zatrzymywania się, bardzo często zauważyć możemy skrzyżowanie rąk i nóg, co pomaga Derwiszowi wyśrodkować swoje ciało i uniknąć upadku. Pokazy te stają się coraz bardziej popularne i możemy się na nie udać nawet w Polsce. Nic jednak nie zastąpi tego specyficznego klimatu oglądania wirującego tańca, dajmy na to na pustyni, pod rozgwieżdżonym niebem. Jest w tym jakaś magia, coś co trudno wyrazić słowami...to po prostu trzeba zobaczyć.

źródło: http://www.lumisfera.pl



Źródła:
J. Bielawski: Islam, w: Zarys dziejów religii
Wikipedia
http://baklava-izabela.blogspot.com/2011/02/zakon-wirujacych-derwiszy.html

czwartek, 21 kwietnia 2011

Sham el Nessim

Już w ten weekend, większość z Was rozpocznie świętowanie Wielkiej Nocy. Czas spędzony z rodziną, uroczyste posiłki, malowanie jajek, wyprawa do kościoła z koszyczkiem i składanie życzeń. Tak to pokrótce wygląda u nas. A co w tym czasie możemy zobaczyć w Egipcie? 

Koptowie (egipscy chrześcijanie) rozpoczynają święta już 55 dni przed właściwymi obrządkami. Jest to wielki post, podczas którego powstrzymują się od spożywania wszystkiego, co kojarzy się z dobrobytem (mięso, masło, słodycze) a także od oglądania telewizji. Świętowanie rozpoczyna się od modlitwy w kościele, po której to rodziny udają się na uroczysty posiłek. Jednak nie tylko Koptowie świętują w tym czasie. Otóż Wielki Poniedziałek jest w Egipcie znany pod nazwą Sham el Nessim (شم النسيم, wdychanie wiatru, powiew wiatru) wywodzącą się od słowa „shamo” oznaczającego wiosenną porę roku oraz „shemu”(nazwa żniw)- dzień stworzenia. „Nessim” tłumaczone jest jako wiatr. 

źródło: http://www.tantalize.in

Święto to obchodzone jest przez wszystkich Egipcjan niezależnie od wyznania, jego korzenie sięgają 2700 r.p.n.e.- było wtedy świętem religijnym obchodzonym w równonoc, związanym z rolnictwem i obrzędami płodności, starożytni ofiarowywali wtedy swoim bóstwom solone ryby, sałaty i cebule(obecnie dymka ma chronić przed złym spojrzeniem i zazdrością). Duże znaczenie mają tu w szczególności ryby, gdyż symbolizowały one płodność i dobrobyt, złożenie ich w ofierze miało zapewnić obfite plony.

Kolejnym ważnym symbolem związanym z Sham El Nessim jest jajko- tak, dokładnie tak ja u nas. Jajko zawsze symbolizowało nowe życie, odrodzenie a symbolika ta wykorzystywana była już za czasów faraonów- wieszano je w grobowcach gdzie ukazywać miały odradzające się życie. Jednak nie tylko tu widoczne są podobieństwa-to właśnie Egipcjanie zapoczątkowali tradycje malowania jaj i robią to po dziś dzień.

źródło: http://www.flickr.com

Święto Wiosny to w Egipcie czas niezwykły, ustawowo dzień wolny od pracy, wszyscy, niezależnie od wyznania, udają się na plażę bądź też nad brzeg Nilu z koszykami wypełnionymi smakołykami. Wspólne spędzanie czasu, rozmowy i posiłek, choć na chwilę jednoczą wszystkich we wspaniałej atmosferze. W Aleksandrii uczestniczyć możemy w corocznych obchodach tego święta, organizowane są przeróżne festiwale i koncerty a dla turystów otwierane są ogrody Montazah Palace.

źródło: http://blogs.rnw.nl

  





źródło: http://fatmaewa.blogspot.com
źródło: http://en.wikipedia.org
źródło: http://www.arabia.pl

środa, 20 kwietnia 2011

Crazy driver i "bukra" czyli wizyta na pustyni

Pustynia wydawać by się mogła miejscem mało ciekawym. No bo cóż tam właściwie oprócz tego piasku jest…no tak, jeśli się zastanowić to właściwie co mnie tam ciągnie? Co takiego oferuje mi pustynia, że jest miejscem, w którym czuję się najlepiej? Chyba sama nie do końca wiem jak na to odpowiedzieć.

Wycieczki znane jako „Jeep safari” oferuje każde biuro podróży, do wyboru mamy przeróżne programy, od najbardziej podstawowych do tych naprawdę rozbudowanych. Konstrukcja jest jednak zawsze podobna. Miałam okazję skosztować jednej i drugiej tak więc opowiem po trochu o wszystkim. Zbiórka jak zawsze w recepcji, objeżdżanie hoteli i wylot na właściwą trasę. Tym razem jednak nie jedziemy busikiem tylko jeepem. W środku mieści się mniej więcej 8 osób (nie licząc kierowcy, kamerzysty i przewodnika), siedzimy na ławo-fotelach naprzeciw siebie. Próżno szukać pasów lub jakichkolwiek uchwytów, pełen luz. Droga jest dość długa, jednak jak na egipskiego kierowcę przystało, pokonujemy ją w ekspresowym tempie;  po drodze zatrzymujemy się  w punkcie kontrolnym ,gdzie to nasz „driver” zostaje skrupulatnie sprawdzony a gdy docieramy do wjazdu na pustynie, okazuje się, że musimy poczekać jeszcze na 2 samochody z turystami. Okolica średnio ciekawa- naprzeciw olbrzymi supermarket (takie nasze Centrum Bielany we Wrocławiu), za nami metalowy płot, obok niezwykle znudzeni żandarmi. Cykamy parę fotek, rozmawiamy i powoli zaczynamy się nudzić. Po mnie więcej pół godziny podchodzi do nas kierowca, przepraszając  za to opóźnienie i obiecując, że za 15 minut reszta będzie na miejscu, już ma odchodzić, kiedy nagle odwraca się i zwraca się do mnie konspiracyjnym szeptem: „But you know what it is 15 minutes in Egypt?” 


Tak, tu dochodzimy do kwestii pojmowania czasu. Bardzo dobrze obrazuje to powiedzenie  „ My mamy zegarki, Arabowie mają czas”, otóż musicie wiedzieć ( i być przygotowani na to ), że stwierdzenie wypowiedziane przez Egipcjanina: „ok, 10 minutes” niekoniecznie znaczy 10 minut. No ok, może i 10 ale kto wie czy akurat dzisiejszego dnia? Egipt jest miejscem gdzie czas stoi w miejscu, nikt się tam nie śpieszy, nie ma ciągłego wyścigu, wszystko może zaczekać, bardzo często usłyszycie słowo „bukra” (jutro- to też w żadnym wypadku nie jest wiążące)…dla niektórych może to być niezwykle irytujące, gdyż przyzwyczajeni jesteśmy do życia zgodnie z „rozkładem”, gdy umawiamy się na daną godzinę, oczekujemy, że druga osoba dokładnie wtedy się pojawi…pozostaje jedynie zaakceptować i brać na to poprawkę. Ja osobiście uwielbiam ten brak pędu i niespieszność, choć w niektórych sytuacjach z pewnością może to być lekko stresujące.


Ale powracając do naszego kierowcy- no nie mogłam się nie roześmiać, i tak to wdaliśmy się w rozmowę. W ekspresowym tempie dowiedziałam się, iż jest żonaty, ma trójkę dzieci w wieku 4, 6 i 9 lat, wybrankę poślubił gdy miała lat 16, małżeństwo było aranżowane, lecz mimo to są szczęśliwi, bo jest między nimi przyjaźń a po urodzeniu pierwszego dziecka, zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Cała opowieść oczywiście trwała nieco dłużej i zawierała o wiele więcej detali, bo widzicie, Egipcjanie są ludźmi niezwykle otwartymi (przynajmniej w moim odczuciu), chętnie dzielą się opowieściami o swojej rodzinie, związkach, pracy i oczekują tego samego w zamian. My pojmujemy to jako sferę prywatną, która nie powinna być dostępna dla dopiero co poznanych ludzi, jednak nie czujcie się urażeni gdy usłyszycie na wstępie pytanie o stan cywilny, rodzinę, czy zarobki. To nie musi oznaczać nic złego, Egipcjanin w ten sposób chce nas poznać i te pytanie są dla niego czymś normalnym. 

Gdy opowieści rodzinne dobiegły końca, dowiedziałam się, iż nasz kierowca pada z nóg, gdyż dopiero co wrócił z wycieczki do Luksoru. Dostałam propozycję jego posady na ten wypad i nie wiedząc kiedy miałam już kluczyki do jeepa w ręku. Nie powiem- propozycja niezwykle kusząca, ale wolałam nie ryzykować życia pozostałych. Po wesołej wymianie zdań, oddałam kluczyki i oto na horyzoncie pojawiły się długo oczekiwane samochody. Z jednego z  nich wyskoczył (tak, dosłownie wyskoczył) nasz przewodnik. Jego polszczyzna była na bardzo dobrym poziomie, nie było żadnych problemów ze zrozumieniem, ale też i niewiele do rozumienia było. Koniec końców zapakowaliśmy się do auta i w drogę. I tych wrażeń nie zamieniłabym na nic innego- wspaniały rajd z szaleńcem za kółkiem, okrutne wstrząsy, brak pasów ani czegokolwiek do złapania poza współpasażerami i dachem. Coś niesamowitego, jak ja żałowałam, że nie siedzę za kółkiem! Kocham szybką jazdę a w takich warunkach to już szczególnie. Co ciekawe z odtwarzacza poleciała znana nam wszystkim piosenka „Jak anioła głos”- zaskoczenie na naszych twarzach było ogromne a uśmiech kierowcy bezcenny. Oczywiście wszyscy śpiewaliśmy (co tam, że nie cierpię tej muzyki, jestem na wakacjach!), śmialiśmy się i skakaliśmy jak worki ziemniaków po całym samochodzie. Niezapomniane wrażenia!

Jak ja się nie chciałam rozstawać z naszym „crazy driverem”, no przez te 2 godzinki tak się z nim zżyłam, że naprawdę miałam ochotę zostać na dole. Ale nic to, jeszcze się zobaczymy. Zaczyna się wspinaczka na mini górkę, ja jak to zwykle, pierdoła nr 1, potykam się i rozwalam kolano, no jakby mogło być inaczej- skoro przewracam się na prostej drodze to i na kamienistej górce muszę. Małe zadrapanie, uśmiech na twarzy i idziemy dalej. Co za widok! Ten ogrom piachu, wydmy, niesamowite kształty wykreowane przez wiatr, mówcie co chcecie ale dla mnie pustynia wygrywa z morzem pod każdym względem. Czułam się tam taka malutka i jednocześnie czułam ogrom pustyni. No nie wiem jak to opisać, po prostu wywarło to na mnie niesamowite wrażenie.

Nie musiałam długo czekać na spotkanie z „driverem” gdyż czekał na nas na dole, po drugiej stronie wzniesienia. Pojechaliśmy do beduińskiej wioski, gdzie w cieniu raczyliśmy się egipską herbatką i opowieściami przewodnika. Odwiedziliśmy kilka domów, zobaczyliśmy jak się wykonuje piaskowe dekoracje w butelkach, pojeździliśmy na wielbłądach i skosztowaliśmy krystalicznie czystej (wg zapewnień przewodnika) wody ze studni. 




Następne w kolejce było mini zoo- żółwie, jaszczury wszelakie i inne gady. Oczywiście przyklejałam „nosa” do akwarium z największym wężem, no jakżeby inaczej- przecież ja kocham te stworzenia!



Zaraz po zwiedzeniu przybytku gadów nadszedł czas na quady. Jakoś tak wyszło, że trafił mi się jako partner nasz przewodnik, więc przyodziana w kask grzecznie usiadłam z tyłu. Wyjechaliśmy jako ostatni by wszystkiego dopilnować, a po 5 minutach skorzystałam z okazji, że obok przejeżdżał „kontroler” quadów i wcisnęłam mu mój kask, gdyż nie cierpię tego badziewia (proszę pod żadnym pozorem nie brać ze mnie przykładu- ja do tych mniej normalnych należę). Jazda była świetna, głównie dzięki temu, że nie mieliśmy ograniczeń co do prędkości (reszta była bardzo pilnowana)- tu właśnie pojawiły się plusy podróży z przewodnikiem. Trasa dość długa, widoki cudowne, raz nawet udało nam się zgubić grupę ale szybko się z tym uporaliśmy. W drodze powrotnej kierowałam ja i tylko ciągle słyszałam „zwolnij” i śmiech. No bez przesady, jesteśmy na pustyni, w żadne drzewo nie wjadę (choć jeśli brać pod uwagę moje zdolności to i to jest możliwe). Zabawa świetna- gorąco polecam wszystkim!

Nadszedł czas na posiłek, udajemy się więc do wyznaczonych miejsc i rozsiadamy wygodnie. To jeszcze nie koniec atrakcji, na scenę umiejscowioną na środku wchodzą 3 panowie. Jak się potem okazuje raczą nas ekstremalnym popisem połykania mieczy, ognia, rozjeżdżania głównego bohatera jeepem…no takie tam. Następny w kolejce jest taniec brzucha- ok, muszę przyznać, że widziałam lepsze, dużo lepsze. Ale, ale, to nie koniec- na scenę wychodzi niezwykle przystojny mężczyzna spowity w coś w rodzaju sukni i zaczyna się... kręcić. Tak, dokładnie tak, kręci się wokół własnej osi a jego spódnice razem z nim- widok niesamowity. Tak oto pierwszy raz widzę na żywo pokaz Derwisza. Niewiarygodne, że człowiek może tak długo kręcić się wokół własnej osi i nie…no wiadomo co. Mało tego, po jakiś 20 minutach pokazu (zaangażowane zostały również inne akcesoria, w tym kolorowe lampki na spódnicach), przystojniak zatrzymuje się i schodzi „w publikę” powiewając nad głową jedną z warstw sukni. I nawet się nie zachwiał! Niesamowite, po prostu rewelacja.
Zabawa jest wspaniała, jednak czas już wracać. Zbieramy się więc do samochodów, nasz kierowca, w pełni wypoczęty po 2-godzinnej drzemce, rozpoczyna swój szalony rajd.  Jaka to frajda jechać po pustyni ze zgaszonymi światłami! Tego nie da się opisać, śmialiśmy się jak szaleni, łącznie z obsługą. Wypad ten zaliczam do najbardziej udanych i niezapomnianych. Chętnie spędziłabym tam więcej czasu, jednak tym razem już nie na zwykłej wycieczce, lecz na jakimś survivalowym wypadzie.
Z niezbędnych informacji:
*jak zawsze potrzebna jest woda (w końcu to pustynia)
*przydać się może chusta dla osłonięcia twarzy i okulary
*w większości polecane są długie spodnie- ja miałam krótkie i nie narzekałam, piasek aż tak krzywdy nie jest w stanie zrobić (chyba, że ktoś się potyka o własne nogi jak ja)
*rzecz konieczna-dobry humor- choć tego nie powinno zabraknąć podczas wypadu na pustynie.