poniedziałek, 27 czerwca 2011

Luksor, Qena i samochód w rozsypce :)

Czasem do głowy przychodzą ludziom różne pomysły, tak też było z nami, kiedy to nagle postanowiłyśmy wybrać się do Luksoru. Decyzja podjęta została w przeciągu kilkunastu minut i następnego dnia zaplanowaliśmy wyprawę. Wyruszyliśmy około godziny 15, pełni werwy i humoru. Po około 15 minutach jazdy okazało się, że wynajęty samochód nie jest tak do końca sprawny- dokładniej rzecz ujmując- problemy z chłodnicą. Zajechaliśmy na stację benzynową gdzie rozpoczął się przegląd. Gdy po 20 minutach nad silnikiem pochylało się 5 Egipcjan, zdałyśmy sobie z Madzią sprawę, że może to trochę potrwać i wywlokłyśmy się z auta. Wyprawa zaczynała się więc bardzo interesująco, co najśmieszniejsze- stacja nosiła nazwę Al Karnak, więc jakby nie patrzeć odwiedziłyśmy to co chciałyśmy ;)


Pomimo przeciwności w końcu ruszyliśmy w drogę…niestety nie do Luksoru a do warsztatu, tam ponownie kilku Egipcjan podziwiało widoki pod maską auta by w finale dokręcić jakąś część. Nie zrażeni początkowymi utrudnieniami ruszyliśmy na naszą wycieczkę.
Droga była cudna, piękne widoki na pustynne górki, zachód słońca etc. Do tego szalony Egipcjanin za kółkiem podśpiewujący i klaszczący w rytm muzyki. Mieliśmy nawet postój na załatwienie potrzeb fizjologicznych, jednak po obejrzeniu wnętrza toalety, doszłyśmy z Madzią do wniosku, że wytrzymamy jeszcze trochę ;)



Na chwilkę zatrzymaliśmy się w Qenie, podziwiając panoramę z mostu i cykając zdjęcia jak rasowe chińskie turystki ;) Do Luksoru dotarliśmy już bez przeszkód, jednak jak tylko wjechaliśmy do miasta, złapaliśmy gumę- cóż za szczęście ;) Amr wysadził nas przekazując instrukcje jak dojść do knajpki, po czym odjechał załatwić sprawę z oponą. No nic, dwa białasy ruszyły we wskazanym kierunku. Dotarłyśmy na miejsce, zamówiłyśmy kawkę i cierpliwie czekałyśmy na naszego przewodnika podziwiając widoki z tarasu ;)

Zmęczenie wzięło jednak górę i po jakiejś godzince wylądowałyśmy w pokoju hotelowym. Jeśli chodzi o sam hotel- nie było żadnego problemu ze znalezieniem noclegu- pierwszy hotel do jakiego weszli Amr z Madzią zaproponował szaloną cenę 100$ za noc, po drugiej stronie ulicy zaproponowano 140LE- no chyba nietrudno się domyślić, który wybrałyśmy. Okazał się bardzo przyjemny, pokój niewielki jednak urządzony ze smakiem, przytulny, z balkonem i wszystkim czego można by potrzebować.

Z Amr’em umówiłyśmy się na 7.30, o godzinie 7.20 obudził nas telefon- nasz przewodnik pytał czy jesteśmy już gotowe :D nie ma to jak punktualny Egipcjanin :D w tempie "ekspresowym" ogarnęłyśmy się, zaszłyśmy na szybką kawkę i w drogę. Mina Amr’a gdy w końcu wytoczyłyśmy się z hotelu- bezcenna, wyglądał na niezwykle rozdrażnionego, jednak to chyba złudzenie, bo po 5 minutach wesoło podśpiewywał wioząc nas do świątyni. 

Pierwszym punktem był Karnak, zakupiliśmy bilety i ruszyliśmy na zwiedzanie. Wrażenia niesamowite, po pierwsze samo miejsce- tego się nie da opisać słowami, niezapomniane wrażenia obcowania z antyczną kulturą, ten ogrom i piękno- mogłabym tam siedzieć cały dzień wpatrując się w kolumny Sali Hypostylowej. Drugie co nas uderzyło- brak turystów, czasami wydawało się, że jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, spokój, cisza- po prostu bajka. Upał nam nie doskwierał dzięki wczesnej godzinie, więc wyszliśmy wciąż pełni werwy, i biegusiem udaliśmy się do Świątyni Luksorskiej.









































Tam turystów już nie brakowało a i słoneczko zaczęło prażyć nieco bardziej. Mimo to, twardo ruszyłyśmy (nasz Egipcjanin wymiękł i postanowił na nas zaczekać w jakimś klimatyzowanym miejscu). Ponowne zderzenie z antycznym pięknem, podziwianie zabytków i cykanie zdjęć. Następne w kolejności były muzea- mumifikacji oraz luksorskie- oba ciekawe i warte zwiedzenia, jedyny mankament to niemożność robienia zdjęć (choć nie mogłam się powstrzymać żeby nie zrobić cichaczem kilku ujęć telefonem ;) ). 







































Nadszedł czas powrotu do Hurghady, tym razem obyło się bez przykrych niespodzianek. W międzyczasie mieliśmy krótki postój w Qenie, gdzie mieliśmy okazję popływać łódeczką i odpocząć przed dalszą podróżą. Droga przebiegała sprawnie, wesoło (nawet bardzo) i przyjemnie. Niezapomniane wrażenia z jazdy po ciemku, z rzadko włączonymi światłami- no cóż, egipski sposób prowadzenia auta i pojęcie ostrożności na drodze jest zgoła inne od naszego. Jednak wbrew pozorom czułyśmy się bardzo bezpiecznie, pomimo wrażenia szaleństwa kierowcy, dało się odczuć, że prowadzi on samochód pewnie i można mu zaufać. 













Pierwszy przystanek był przy hotelu Jungle Aqua Park- czekali tam na nas moi znajomi z Wrocławia z paczuchą rzeczy z Polski, następnie Titanic Beach- powód ten sam ;) Biorąc pod uwagę, że średnio co 2 tygodnie mamy zaplanowane dostawy z PL, zaczynamy się poważnie zastanawiać jak my się zabierzemy z powrotem…wychodzi na to, że trzeba będzie tu zostać ;)

Dalej ruszyliśmy do Sakkali, Amr miał tam coś do załatwienia- spotkał się ze znajomym, po czym ruszyliśmy za nim. Gdzie? Tego nie udało nam się dowiedzieć- koniec końców zrobiliśmy 3 kółka wokół Sheraton street, po czym straciliśmy z oczu samochód znajomego. Jak to Egipcjanin, Amr nie specjalnie się przejął i pojechaliśmy w stronę domu. Jaki był cel tego jeżdżenia w kółko nie wiemy z Madzią do dziś, jednak pewnym jest, że na to wspomnienie wybuchamy niepohamowanym śmiechem. Takie rzeczy, tylko w Egipcie ;)

Podsumowując- wycieczka była wspaniała, nie pamiętam kiedy ostatnio tak się śmiałam. Nie dość, że niesamowite wrażenia estetyczno- kulturowe, to jeszcze czas spędzony ze wspaniałymi ludźmi, z którymi nie da się nudzić. Już zaczynamy planować z Madzią kolejny wypad i mam wrażenie, że niedługo znowu wydarzy się coś o czym warto będzie napisać kilka słów ;)