Wyspa Giftun jest niezwykle popularnym miejscem w Egipcie. To tam odbywają się częste wycieczki fakultatywne, jedne zresztą z bardziej obleganych. No bo jak tu odmówić sobie posmakowania wspaniałej bezludnej wyspy, tej rajskiej plaży z bielutki piaskiem, tej przejrzystej lazurowej wody, skrzącej się w promieniach słońca...rzeczywistość jest niestety troszkę inna, ale zacznijmy od początku.
Wypady na Giftun rozpoczynają się w godzinach przed popołudniowych, z recepcji zabiera nas przewodnik, pakuje do busika, i w drogę. Jako, że rejs opiewa w postoje, podczas to których laicy nurkowania mają szanse poleżeć na wodzie i podziwiać podwodny świat, przed wejściem na statek kierowani jesteśmy do punku wypożyczania sprzętu ABC. Wyścig oczywiście być musi, bo przecież, wszystkiego może zabraknąć...no nic, tak jak to było w samolocie, tak i tu grzecznie czekam, nie chcąc ryzykować stratowania. Sprzętu nie zabrakło (niespodzianka!), zostaliśmy poproszeni o wpisanie nazwiska, nazwy hotelu, nr pokoju oraz ilości pobranego sprzętu. Po tych niezwykle skomplikowanych czynnościach ( tak, tak, dla niektórych są one skomplikowane), udajemy się w kierunku łódki. Sprzęt, jak i obuwie zostaje na dole, na górny pokład wchodzimy na boso, co oczywiście wyzwala w niektórych święte oburzenie...tworzy się kolejka, bezsensowna dysputa, no ale koniec końców udaje się wejść na górę.
W końcu ruszamy, zostawiamy za sobą widok oddalających się budynków, przed nami rozpościera się ogromny błękit, słońce muska skórę, delikatny wiatr rozwiewa włosy...a Karola odkrywa, że ma chorobę morską. Tyle jeśli chodzi o romantyczne uniesienia. Wiedziałam, że mam problemy z podróżowaniem autobusami, samochodami, ale jakoś nie wpadłam na to, że na statku może być podobnie...no cóż, mądry Polak po szkodzie. Mimo wszystko starałam się cieszyć podróżą, postanowiłam trochę „pospacerować” mając nadzieje, że żołądek trochę się uspokoi. Widoki naprawdę wspaniałe, godzinami mogłabym patrzeć przed siebie podziwiając niezwykłe kolory wody. Oczywiście złapałam aparat i zaczęłam cykać- zadanie było trochę utrudnione gdyż nijak nie mogłam złapać równowagi na tym „bujaku” ale coś tam udało się uchwycić.
Następnym punktem programu było snurkowanie, zeszliśmy na dół by przywdziać osprzęt i heja do wody. Ja oczywiście odpadłam na starcie, gdyż wariacje w żołądku kazały mi się trzymać blisko toalety w razie wystąpienia nieoczekiwanych torsji...ale nic to, nie jestem tu po raz ostatni więc nic straconego. Wszystko odbywało się bez zbędnych komplikacji- no może mały incydent. Otóż jedna z dziewczyn podpłynęła zbyt blisko rafy i nie zachowała ostrożności, co zakończyło się lekką raną na stopie. Krwi było sporo, jak to zwykle bywa przy płytkich skaleczeniach. Obsługa zareagowała natychmiastowo, dezynfekując ranę i wykonując wszelkie inne niezbędne ( i zbędne ) czynności. Szczęście w nieszczęściu- nasza nieostrożna była noszona na rękach do końca wycieczki.
Najwyższa pora na docelowe miejsce wyprawy...rajska wyspa. Zostaliśmy do niej przetransportowani w maleńkiej łódce (do tej pory nie wiem jak tyle osób się do niej zmieściło) a ja nie mogłam się już doczekać kiedy dotknę twardego lądu. Niestety piękne marzenia o wspaniałej bezludnej wyspie bardzo szybko się skończyły. Ogrom ludzi, po prostu zatrzęsienie, owszem, miejsca mieliśmy przyszykowane dla naszej grupy, jednak czegoś mi tu brakowało. Ten natłok turystów obdarł wyspę z całej magii, piękna...oczekiwania przerosły rzeczywistość. Woda oczywiście krystalicznie czysta, mieniąca się przepięknymi kolorami, biel piasku aż uderzała w oczy, jednak marzy mi się aby odwiedzić to miejsce, gdy wszyscy turyści już odpłyną. Wrażenie musi być niesamowite.
Droga powrotna na szczęście była dużo przyjemniejsza (dzięki niebiosom za Aviomarin), upłynęła w miłej, wesołej atmosferze. Nawet mini potańcówka na dolnym pokładzie się zdarzyła.
Na wyprawę nie trzeba się jakoś spejalnie przygotowywać ale podstawowe rzeczy, o których należy pamiętać to:
*olejek, krem lub cokolwiek co uchroni przed słońcem. Na statku tego nie odczujemy, w szczególności jeśli będzie odrobinę większy wiatr ale słońce jest tam wyjątkowo zdradliwe.
*ręczniki
*woda, napoje. Większość wycieczek gwarantuje posiłek wraz z napojami, jednak za nim do niego dojdzie możecie paść z pragnienia
*uważajcie podczas snurkowania, rozwagi nigdy nie za wiele
*jeśli nie jesteście pewni, czy przypadkiem nie macie choroby morskiej, radzę na wszelki wypadek zaopatrzyć się w odpowiednie leki ;))
Jeśli chodzi o ceny za wyprawę to zdecydowanie najdrożej zapłacicie u rezydenta (no to akurat nie jest żadną niespodzianką). Osobiście byłam na Giftun zarówno z moim biurem podróży jak i z lokalną firmą i nie zauważyłam specjalnej różnicy. Jeżeli nie zależy wam na polskojęzycznym przewodniku (nawet jeśli egipskie biuro Wam to zapewnia, nie można być pewnym w 100% ) to nie ma sensu przepłacać. Przykładowe ceny:
-Hurghada-wycieczki- 25$
-Hurghada.pl- 25$
-Moonland Travel- 35$
Polecam wszystkim taki wypad, jest coś niesamowitego w tej podróży, jak i w samym przebywaniu na wyspie.
Giftun - rajska wyspa :)) pełna muszli i obumarłych części koralowców, wyrzuconych na brzeg (UWAGA! nie zabieramy ich na pamiątkę - grozi kara finansową przy odprawie na lotnisku)
OdpowiedzUsuńSposobem na tłumy turystów jest spacer wzdłuż wybrzeża na wschodnią część wyspy, za Mahmya Beach, tam praktycznie nie ma ludzi, tylko my, lazurowa woda i wszędobylski piasek :)
Z ciekawostek, to wyspa nie taka bezludna,nie licząc turystów możemy jeszcze spotkać w skalistej części wyspy małe jaszczurki, żółte węże, a w sumie wężyki pustynne, oraz krabiki dzielnie niosące swoje muszelkowe domy po piaszczystej plaży :)
O chorobę morską nie ma się co martwić, egipski odpowiednik aviomarinu > DRAMENEX poradzi sobie z najtrudniejszymi przypadkami :))
Ze swojej strony mogę polecić aquacentrum przy ROMA HOTEL, wycieczka kosztuje 18$, a chłopaki ze statku mówią dość dobrze po polsku :))